Kilka dni temu zakończyłem prace nad moim najnowszym utworem, tym razem symfonicznym, w stylu a’la muzyki filmowej. Napisałem go w skali G mollowej harmonicznej. Zakochałem się ostatnio w brzmieniu skal mollowych harmonicznych 😉 Nie przedłużając: posłuchajcie!
Kategoria: Rozrywka Strona 1 z 2
Niektórzy wiedzą, niektórzy nie 😉 Czasem sobie coś tam komponuję trochę. A to coś rockowego/gitarowego, a to coś symfonicznego, a to elektronicznego.
Kilka dni temu opublikowałem mój najnowszy utwór: Test Object No. 52. To gitarowy utwór w stylu rockowo-metalowym, napisany w A moll.
Miłego słuchania! 🙂
Na przełomie listopada i grudnia w końcu skusiłem się na bezpłatny miesiąc testów Netfliksa. Powiem tylko tyle, że efektem testów jest przedłużenie 😉
W ramach owych testów postanowiłem sprawdzić, co Netflix wyczarował do spółki z Marvelem. Skusiły mnie takie nazwiska trzymających pieczę nad produkcjami, jak Stan Lee i Joe Quesada. Zacząłem trochę krzywo, bo od Punishera.
Historia zaczyna się, gdy Punisher ukrywa się pod nowym nazwiskiem, już po wykończeniu ludzi odpowiedzialnych za wymordowanie jego rodziny. Jak to zwykle bywa, zostaje zmuszony do powrotu na ulicę. Po obejrzeniu serialu (póki co, jest jeden sezon) poczytałem trochę opinii w necie – zawsze to robię dopiero po obejrzeniu filmu. Sporo ludzi marudzi, że Punisher mało brutalny jest i że w Daredevilu (o czym niżej) jest znacznie lepszy. Hmm… wg mnie w Daredevilu jest dokładnie taki sam, identyczny charakter. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to krzywo oglądał oba seriale i raczej oglądał tylko obrazki 😉 W każdym razie, mnie kupili tą historią.
Idąc tym tropem, obejrzałem oba (na razie) sezony Daredevila. Ujmę to tak: jeśli ktoś zna tę postać tylko z filmu z Benem Affleckiem, to szybko zapomnijcie o swoich odczuciach z tym związanych. Serial to zupełnie inna bajka. Szczerze mówiąc, dawno nie widziałem tak dobrego serialu, a już na pewno nie marvelowego. Zgrabna fabuła, wartka akcja, postaci naprawdę świetne. No i rzecz bardzo rzadko spotykana – czarny charakter jest nareszcie fantastycznie narysowany. Wilson Fisk (przyszły Kingpin) jest wyrazisty jak mało co. Najlepiej by go określił Shrek 😉 że jest jak cebula.
Po Daredevilu przyszedł czas na The Defenders. Okazało się, że spośród 4 indywidualnych seriali, ten należy obejrzeć właśnie po Daredevilu, gdyż jest on bezpośrednią kontynuacją jego fabuły. Ponownie zmierzymy się z organizacją The Hand i Czarnym Słońcem. Opisać ten mini-serial nie jest łatwo. Bohaterowie: Daredevil jak to Daredevil, świetny. Reszty do tej pory nie znałem (filmowo, rzecz jasna). Jessica Jones wypadła rewelacyjnie, jej postać wykreowana naprawdę świetnie. Luke Cage idealnie… nijaki. W zasadzie nic o tym człowieku się nie da powiedzieć. A Iron Fist… klapa kompletna. Nie wiem, może taki był zamysł producentów, żeby zrobić z niego rozkojarzonego dzieciaka ze świecącą pięścią. W każdym razie, wiem teraz, że tych dwóch indywidualnych seriali raczej nie będę próbował oglądać. Natomiast ozdobą były dialogi Jessiki z Daredevilem. Ta dwójka wymiatała 🙂 Co do samej akcji: skonstruowana jest poprawnie, a dzięki skróceniu formatu do 8 tylko odcinków, nie ma dłużyzn. Jedyne, co mogę zarzucić mu, to łzawe zakończenie, którego jakoś chyba nie mogli sobie odmówić, oraz oczywistą, spodziewaną i sztampową ostatnią scenę. Poza tym, serial jest ok.
Po obejrzeniu Defenders, postanowiłem sprawdzić Jessikę Jones, która tam wypadła naprawdę bardzo ciekawie. Serial zupełnie różny od typowych produkcji marvelowskich – bo i bohaterka jakże inna (choć oryginalnie bardzo mocno wpleciona w życiorys Spidermana). Nie jest to typowe superbohaterskie kino, raczej kryminalny thriller. Ogląda jednak się to naprawdę dobrze, zwłaszcza pierwszą połowę. Druga połówka chyba nieco zbyt mocno skupiona na relacjach Jessiki z Kilgravem, ale tak została skreślona fabuła, więc nie ma co narzekać. Serial zdecydowanie dla dorosłych – seks i przemoc kapią z ekranu solidnymi strugami. Ogólnie szczerze polecam obejrzenie.
Na koniec… muszę przyznać, że pozytywnie mnie te seriale zaskoczyły. Znając różne produkcje Marvela, te naprawdę się wybijają ponad przeciętność. Co prawda, najprawdopodobniej (choć nie widziałem) Iron Fist i Luke Cage bedą beznadziejne, ale te wymienione powyżej jak najbardziej na plus. Brawo Netflix 🙂
Na koniec 2… Boję się otworzyć lodówkę. Boję się, że wyskoczy z niej… Claire 😉 w każdym serialu (chyba tylko w Punisheru jej nie było?) ta postać się pojawia. W sumie, być może to był zabieg pozwalający na spięcie fabuły w The Defenders, choć i tak sposób ich spotania się był lekko… hm, niezręczny 😉 no, ale sam bym chyba też tego lepiej nie zrobił, więc się tylko czepiam.
Na koniec 3 😉 czołówka z The Defenders, napisana przez Johna Paesano, wymiata. Jest też na Spotify’u, jakby co.
As S.T.A.L.K.E.R.: Lost Alpha – Director’s Cut is getting more and more of its final look, I’ve decided to publish some screenshots.
I will be adding more images here, but I won’t add any new post anytime soon, so just check this one back from time to time.
Please note: as the game is still under development, the quality of images can vary between each other. However, all of them are quite fresh – but the final game can look a bit different.
Nadgoniłem w końcu i uzupełniłem stan przeczytania serii książek Lee Childa o Jacku Reacherze. Na tę chwilę w Polsce na serię składa się 19 tomów, ale za miesiąc ma się ukazać najnowszy, dwudziesty tom (oryginał ukazał się latem tego roku).
Jeśli ktoś nie czytał jeszcze (są tacy?) to proponuję zrobić to samo, co i mi poleciła zrobić moja bibliotekarka: zacząć serię od tomu ósmego (“Nieprzyjaciel”) i dopiero powrócić do tomu pierwszego (“Poziom pierwszy”). Tom ósmy to retrospekcja, w którym poznajemy również brata Reachera i jego matkę, co okazało się być dość wygodne w świetle wydarzeń tomu pierwszego.
Jak się czyta Reachera? Część powieści pisana jest w pierwszej osobie, część (większość) w trzeciej. Dziwny zabieg . Przestrzeń czasowa między powieściami początkowo była dość duża (co najmniej kilka-kilkanaście miesięcy), później zaczęła maleć. Zapewne Lee Child zorientował się, że seria “nieco” urośnie i życia Reachera mu zabraknie w tym tempie
. Rozkręcanie akcji zazwyczaj nie przebiega zbyt długo i dość szybko wskakujemy w główny nurt wydarzeń. Trzeba też przyznać, że całość jest dość spójna – nawet w ujęciu całej serii. No, może jakoś tak bez wyraźnego powodu zniknęła z radarów postać Jodie Garber.
Poza tym, mi osobiście postać Reachera bardzo przypadła do gustu, mogę go w swoim rankingu postawić na równi z Seanem Dillonem Higginsa . Akcja jest zawsze wartka i dość ciekawa. Czas przy lekturze spędza się miło. Z czystym sumieniem mogę polecić każdemu fanowi powieści akcji.
…nie mogło zabraknąć słowa na temat jedynej (jak dotąd) ekranizacji Reachera – Jednym strzałem. No cóż… ekranizacja ma jeden podstawowy mankament – aktora grającego postać Jack Reachera. Otóż widzicie, oryginalny Jack Reacher to gość, który ma 195 cm wzrostu, ma 127 cm w klacie i waży ponad sto kilo. Aż tu nagle… na odtwórcę wzięli… Toma Cruise’a czyli kurdupelka (nic mu nie ujmując). Poza tym “drobnym” (nomen-omen) faktem, fabuła jest w miarę dobrze oddana, choć oczywiście nie pozbawiona sporych skrótów. Kogo bym widział bardziej w tej roli? Chyba jestem skłonny zgodzić się z Drew McWeenym, że całkiem nieźle by tu pasował nie kto inny, jak Dwayne Johnson. Niemniej, szykuje się chyba kolejna odsłona Jacka Reachera z Tomem Cruisem w roli głównej. Pożyjemy – zobaczymy!
Dawno nic nie pisałem… postaram się to nadrobić 🙂
Przez ostatnie dwa tygodnie wieczorami pracowałem nad nową animacją – fraktalem 3D. Poniżej możecie sobie obejrzeć efekt. Dla najlepszego odbioru, przejdźcie na stronę vimeo, żeby obejrzeć ten filmik w jakości HD – oczywiście, na pełnym ekranie.
Muzyka jest autorstwa Scotta Althama.
Znajoma podrzuciła mi (dzięki, Aga!) do przeczytania coś, co mnie jakoś ominęło wcześniej – serię Millenium Stiega Larssona (zmarłego w 2004 roku). To trylogia kryminalna, mieszcząca się na prawie dwu tysiącach stron.
Autor, sam będący dziennikarzem, opowiada historię splatającą losy dociekliwego dziennikarza finansowego i dziewczyny, której osobowość stanowi jeden z głównych kluczy do sukcesu tej powieści. To skomplikowana dziewczyna, doświadczona przez los, a przy tym świetna hakerka, obdarzona pamięcią fotograficzną.
W pierwszej części bohaterowie się spotykają (nie tak znów szybko) i wspólnie rozwiązują pewną starą zagadkę. W tomie drugim i trzecim, zajmują się sprawami bezpośrednio dotyczącymi Lisbeth i tropią niebywałą aferę na najwyższym szczeblu władzy w Szwecji.
Na podstawie tomu pierwszego nakręcono film, w którym Mikaela Blomkvista zagrał Daniel Craig, a w rolę Lisbeth Salander wcieliła się Rooney Mara. Ten film to Dziewczyna z tatuażem, który zapewne już widzieliście.
Te dwa tysiące stron przemknęło bardzo szybko w kilka dni. Muszę przyznać, że pióro Stieg Larsson miał naprawdę świetne i ani przez chwilę się powieść nie nuży. Polecam! 🙂
Dziś na świat przyszedł długo oczekiwany wielki patch do gry S.T.A.L.K.E.R.: Lost Alpha produkcji grupy dez0wave, której mam zaszczyt być członkiem (jako programista, oczywiście 😉 ).
Patch nosi numer 1.3002 i jest patchem kumulatywnym, co oznacza, że można go instalować bezpośrednio na gołą grę, bez konieczności wcześniejszej instalacji poprzedniego patcha 1.30013.
- Menu główne gry
- Fabryka w Kordonie
- Stacja kolejowa w Rostoku
- Podziemia Kordonu
- Fabryka w Kordonie
- Wysypisko
- Generatory
- Bagna
- Bagna
- Jedno z laboratoriów
Co przynosi nowa wersja?
Przede wszystkim całą masę poprawek błędów (których, nie ukrywajmy, było sporo – z przyczyn większości zainteresowanym wiadomych), a także dość długą listę usprawnień i dodatków. Po szczegółową listę zmian zapraszam tutaj lub tutaj. Sam patch pobrać można tutaj.
Pozostaje mi życzyć wam fascynującej przygody w nowej Zonie – a ja tymczasem udaję się na zasłużony urlop w góry 😉 Do zobaczenia!
[embedplusvideo height=”250″ width=”400″ editlink=”http://bit.ly/VX3WnY” standard=”http://www.youtube.com/v/HDgE5l367ls?fs=1″ vars=”ytid=HDgE5l367ls&width=400&height=250&start=&stop=&rs=w&hd=0&autoplay=0&react=1&chapters=¬es=” id=”ep9009″ /]
Dymitr Głukchowski, który dał nam się już poznać jako świetny autor powieści postapokaliptycznych (Metro 2033 oraz jej kontynuacja Metro 2034), w końcu pokazuje swoje prawdziwe oblicze.
Na tylnej okładce ktoś wymienia nazwiska Dana Browna i Stephena Kinga. Po dotarciu jednak do ostatniego rozdziału Czasu zmierzchu, mi na myśl przychodzi tylko jedno nazwisko – Philip K. Dick. Nagle jasno widać wspólny mianownik tych trzech powieści – to rozmyślania nad tym, kim jesteśmy, a na dodatek w Czasie… Głukchowski używa figury identycznej, jak czynił to w swoich opowiadaniach nieodżałowany Dick.
Książkę przeczytać należy bezwzględnie i koniecznie – warto! Oprócz niezwykłego rozwiązania fabuły i pozostawienia czytelnika ze swoimi myślami, książka pełna jest barwnych opisów, do czego już wcześniej Dymitr zdołał nas przyzwyczaić. Opisy przejścia przez bagna i tropikalną puszczę, wymieszane z opisami szarej rzeczywistości moskiewskiej wspaniale oddają to, jak człowiek potrafi się zanurzyć w swoich fantazjach podczas pasjonującej lektury – czego i Wam życzę 🙂
W końcu udało mi się na chwilę oderwać od rzeczywistości pełnej zajęć i zanurzyłem się w kolejnej powieści Dymitra Głukchowskiego pt. Metro 2034. Wrażenie nr 1: jasnym jest, że do lektury Metro 2034 należy przystępować koniecznie po przeczytaniu poprzedniczki. Dlaczego? Nie dlatego, że jet tu kilka nawiązań do fabułyMetro 2033, bo z tym czytelnik da sobie radę – lecz dlatego, że w drugiej powieści brak tak obszernych opisów świata. Autor założył dość jasno, że czytelnik świat i realia w nim panujące już zna i skupił się wyraźnie na samych obecnych problemach. A jakie to problemy? Przychodzi mi tutaj na myśl jeden z najlepszych autorów sf – Philip K. Dick i jego ulubiony temat: kim jesteśmy? Kim jest człowiek? Dokąd zmierzamy? Lekturę Metro 2034 szczerze polecam – choć zapaleńców akcji ostrzegam, że to może być pozycja nie dla nich. To książka przeznaczona raczej dla tych lubiących wspomniane wyżej rozterki i rozważania duchowe. Dodatkowo, pisząc z perspektywy pół dnia po zakończeniu lektury, myślę, że Głukchowski zgrabnie napisał zakończenie, pozostawiając dość dużą swobodę w jego interpretacji samemu czytelnikowi. Warto przeczytać.